2013-05-06

Majówkowy sen~

Nie napiszę, że byłam pod wpływem magicznego, zielonego środka. Nie napiszę także, że magiczny, zielony środek koił moje zmysły przez 5 dni majowego weekendu. Faktem jest jednak, że sny tego typu nie przydarzają się osobom z trzeźwym stanem umysłu. 
Na początek warto napomknąć, że cholernie boję się horrorów. Diabły, demony - to tematy, których unikam jak ognia, gdyż przeraża mnie sama myśl o nich. Nie mogę powiedzieć, że nigdy nie przyśniło mi się nic demonicznego, gdyż byłoby to kłamstwem. Jednakże zawsze gdy zdarzył mi się sen tego typu, śniłam pełna strachu i rozpaczy, budząc się w środku nocy niesamowicie przerażona. 
Ale tego majowego dnia stało się inaczej. Byłam w czymś na kształt wysokiej, renesansowej katedry. Nie pamiętam dokładnie, do czego stary, siwy dziadek próbował mnie przekonać, jednak zorientowałam się w pewnym momencie (jak gdyby jakiś cień twarzy bez konkretnego kształtu, wewnętrzny głos mi to podpowiedział), że jest on demonem i nie mogę za żadne skarby go posłuchać. Początkowo dziadek usilnie mnie przekonywał, jednak gdy zczaił, że na dobre odkryłam jego sekret, dziadek zaczął się przemieniać..
.. Całą przemianę pamiętam bardzo wyraźnie, była niesamowicie prawdziwa i trwała, jak gdyby, w spowolnionym tempie. Jego oczy znacznie się powiększyły, robiąc się żarząco niebieskie i kotłujące w środku. Jego postura, zwłaszcza twarz, powiększyły się, robiąc się czarne. Jego usta zamieniły się w przerażający, czarny, wielki otwór pełen okropnych zębów, skierowanych prosto na mnie..
.. Normalnie w takiej sytuacji albo zaczęłabym uciekać w zakamarki nieznanej katedry, czując całkowitą bezsilność, albo zalałby mnie pot i próbowałabym się usilnie obudzić, gdyż był to widok naprawdę przerażający.
Ale wtedy, pierwszy raz w życiu, mając tego typu koszmar, nie poczułam przerażenia. Po prostu patrzyłam jak zamienia się on w diabła (w sumie zastanawiałam się jakim cudem tak straszna kreatura mogła wytworzyć się w mojej głowie) i po prostu poczułam, że muszę stawić mu czoła - skoro pokazał swoje prawdziwe oblicze, muszę go zabić. Tylko tyle.
Nawet nie traciłam czasu na szukanie jakichś narzędzi do walki, tylko po prostu, z ogromną pewnością sibie, zaczęłam go zabijać gołymi rękoma. Czułam, że to iż mu się nie dałam zwieść, obudziło we mnie jakąś magiczną (słabą, bo słabą ale zawsze coś) energię, która wypływając z moich oczu dodatkowo pomagała mi go unieszkodliwić. Zabijałam go jednak gołymi rękami, chwytając głęboko za otwarte usta i rozrywając je od środka. Nie czułam kompletnie żadnego strachu, poza żywym poczuciem niezwykle silnego napierania na jego szczękę, gdyż nie chciała rozerwać się tak łatwo, jak początkowo zakładałam.
Oczywiście udało mi się. Porozrywałam całą jego demoniczną facjatę na strzępy. Gdy jednak go zabijałam, znowu zobaczyłam delikatny cień jakiejś twarzy, która niczym wewnętrzny głos podpowiadała mi, że miałam go zabić, ale tak żeby nikt tego nie widział, bo większość ludzi jest pod wpływem diabła, wobec czego chciałaby powziąść za niego zemstę. I tak rozrywając go (okazał się dosyć słabym przeciwnikiem), zauważyłam najpierw jedną osobę, która uwieczniła ten moment na dwóch zdjęciach, potem drugą, a na końcu trzecią osobę, która także wyjęła kolorowy aparat i cykneła fotę, nim go dobiłam.
Było pewne - jest trzech świadków i cztery dowody zbrodni, które muszę wyeliminować. Świadkowie pojawili się na alei, podobnej do mostu św. Jana w Kłodzku, która wyżłobiła się przez środek wysokiego piętra katedry (choć mogłabym przysiąc, że wcześniej jej nie było, gdyż umiejscowienie jej w tym punkcie przeczyło prawom grawitacji). Wiedziałam, że nie dość, iż świadkowie posiadają dowody mojej zbrodni, to jeszcze nadal są oni opętani przez diabła, toteż musiałam uknuć spisek, aby zdobyć i zniszczyć dowody od każdego z nich osobno.
Pamiętam, że znowu całkowicie opanowana i pewna siebie (zero strachu, tylko misterny plan przejęcia zdjęć zrodzony w umyśle), prawie omotałam pierwszą dziewczynę (wysoką i szczupłą, o czarnych włosach i typowo demonicznym spojrzeniu), która była szczęśliwą posiadaczką dwóch zdjęć. Lecz w tym momencie obudził mnie mój Luby, a że byłam tej nocy z nim pokłócona musiałam zająć się tą sprawą w pierwszej kolejności, toteż sen już do mnie więcej nie powrócił. Ale przemyślenia pozostały do dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję Ci za poświęcony czas i pozostawienie komentarza :)