2013-04-28

Przypadek? Nie sądzę..-,-

Dziś wyjatkowo chciałam rozpocząć od snu, który opisał mi zaraz po przebudzeniu się mój Luby. Otóż byłam w ciąży i okazało się, że noszę w łonie diabła. Chcieliśmy ten fakt utrzymać w tajemnicy, ale jakimś sposobem o dziecku diabła dowiedziała się mama i siostra mojego Lubego. Po przyjeździe na porodówkę jego mama uknuła spisek, w którego wyniku powiedziano mi, że poroniłam. Tą samą wersję powiedziano mojemu Lubemu, który jednak, przechodząc przez szpitalny korytarz usłyszal rozmowę, z której jasno wynikało, że o tej samej porze, o której ja mam rodzić, ma rodzić także jakaś inna kobieta. Mój Luby wyczuł spisek swojej mamy, więc ta chciała odwołać zaplanowany poród kobiety. Ale on się nie poddał, powęszył trochę i odebrał dzwoniący na recepcji telefon. Okazało się, że dzwoniła ta kobieta, pytając się czy data jej porodu nie ulega zmianie. Luby odparł, że data nie uległa zmianie i udało mu się odebrać jej naszego diabła.
Jako pierwsze nasunęło mi się pytanie: co siedzi w głowie mojego Lubego, że tak drastyczne i wręcz okropne rzeczy mu się śnią? Ale to nie wszystko.
Tej samej nocy sniło mi się nasze wesele. Sen był prawie świadomy, gdyż mogłam nieco zmieniać rzeczywistość. Na początku poszłam z mamą do dwóch kompletnie niedoświadczonych kobiet, sprzedających używaną odzież, by uszyły mi suknię. Ale taki scenariusz mi się nie podobał, toteż przemieniłam je (świadomie!) w profesjonalne krawcowe, które w swoim salonie miały dwie pokazowe suknie, uszyte przez siebie. Na tym etapie świadoma zmiana rzeczywistości się skończyła i stanęłam w białej sukni przed limuzyną. Była nią nowiuteńka BMW z trzema rzedami siedzeń (wiem, że tak wielkich nigdy nie produkowano, ale jakoś we śnie nie przyszło mi to do głowy). Od razu ucieszyłam się, że dzięki tak dużej ilości siedzeń w limuzynie zmieści się nie tylko para młoda, ale także rodzice. Wtem pojawił się tato mojego Lubego, który stwierdził, że nie będzie jechał z nami, skoro ma własny, wypasiony samochód. Wyszło więc na to, że do ślubu będziemy jechać (marnym w porównaniu z limuzyną) BMW E90. 
Zaraz po tym, obudził mnie silny uścisk mocnych dłoni. Wtulona w ciepłe, pachnące ciało Misia poczułam się niezwykle błogo. Jednak nie trwało to długo, gdyż chwilę później zaczęliśmy opowiadać sobie swoje sny. 
Oboje nie potrafimy powiązać ich w żaden sposób ze zdarzeniami z dnia poprzedniego. Nie wiemy też jakim cudem, tak dziwaczne rzeczy mogły się wytworzyć w naszej głowie. Czy jednak był to przypadek? Nie sądzę..

2013-04-27

Translatorium cz. 2.

Zauważyłam, że im dłuższą mam styczność z tekstami tego typu i im więcej czasu poświęcam na ich tłumaczenie, tym bardziej wydają mi się one zagmatwane i niezrozumiałe. Bo w jakiż sposób można wejść w ramy języka ugruntowanego przez inne obyczaje, którego głębia wydaje się niezbadana?
Tak, czy siak, przedstawiam rezultaty kolejnego tłumaczenia:

Next to the mirror, in the painting there is a softly lighted doorway framing a figure, in full length silhouette. He is seen in profile and seems to have just arrived. He is shown observing the scene in the painting and the models who are being painted. Clearly, he is a representation of the spectator. As Focault elliptically puts it, „perhaps he too, a short while ago, was there in the forefront of the scene, in the invisible region still being contemplated by all those eyes in the picture. Like the imagine perceived in the looking glass, it is possible that he too is an emissary from that evident yet hidden space” The spectating function, which is not represented in the mirror, is placed next to it – the passing spectator also intent upon the place that holds the attention of the painter and all the other figures in the painting. Obok lustra, na obrazie jest delikatnie oświetlone wejście obramowujace/okalające postać mężczyzny, o pełnej całości sylwetki. jest pokazany z profilu i wydaje się, że właśnie przyjechał(przybył). Widzimy jak obserwuje scenę na obrazie i modeli, którzy są malowani. Oczywiście, że jest to reprezentacja widzenia. Jak Focault eliptycznie to ujął, "być może on, też jakiś czas temu, był na przedpolu sceny, w niewidzialnym regionie (w rejonie niedostępnym naszemu widzeniu) oglądanym zaś przez oczy z obrazu. Lub może podobnie jak postacie dostrzegane w głębi lustra, jest on wysłannikiem  tej ewidentnie jeszcze ukrytej przestrzeni". Funkcja widzenia, która nie jest reprezentowana w lustrze (My Prof. prefers - której nie ma w lustrze), jest umieszczona obok – przechodzący widz także kieruje uwagę ku miejscu, które przyciąga uwagę malarza i wszystkich innych postaci na obrazie.

Mantis, Filozofia, III rok.

2013-04-24

Translatorium cz.1. - DREYFUS RABINOW - Michel Foucault - Beyond Structuralism and Hermeneutics - 1983

Tłumaczenie rozważań filozoficznych to bardzo ciekawe zadanie. Nie tylko ze względu na sporą ilość dziwacznych słówek, których przy okazji można się nauczyć, lecz także ze względu na trudność i złożoność sensu, jaki należy wydobyć z tłumaczonego tekstu. Ten fragment tłumaczyłam ostatnio: 

By the time he finished his history of madness and his archeology of medical discourse and practice Focault had a number of methodological options and possible domains of study avaible to him. He could have persued the study of the meaning of discoursive practices  and their relative dependence on social institutions – the sort of history 'Madness and Civilization' had opened up and to which he was later to return – or he could have developed the archaeological approach of 'The Birth of the Clinic', which sought to avoid meaning by emphasizing the structural conditions of the possibility of both practice and discourse. In either case, to do justice to the important methodological discoverties of both books, he would have had to purify his method by restricting the claims made in each. Kiedy, gdy skończył swoją historię szaleństwa i archeologię dyskursu medycznego oraz praktyki, Focault miał kilka dostępnych dla siebie opcji metodologicznych i możliwych dziedzin badania. Mógł kontynuować studia znaczenia dyskursywnych praktyk i ich względną zależność od instytucji społecznych – otworzyć rodzaj historii "Szaleństwa i Cywilizacji", które rozpoczął - lub mógł rozwijać archeologiczne podejście "Narodzin kliniki", którego starał się uniknąć, podkreślając znaczenie warunków strukturalnych możliwości, zarówno w praktyce, jak i w dyskursie. W każdym przypadku, aby uczynić za dość ważnych metodycznych odkryć obu książek, musiał oczyścić swoją metodę poprzez ograniczenie roszczenia (twierdzenia) zgłaszanego w każdej z nich.

Mantis, Filozofia, III rok.

2013-04-23

PARMENIDES - STRESZCZENIE

 Jako, że nie znalazłam żadnego porządnego opracowania w internecie, postanowiłam sama streścić bardzo rzetelnie Parmenidesa. Generalnie na końcu dialog był tak pogmatwany, że wymiękłam, ale z ogólnego efektu mimo wszystko jestem zadowolona, gdyż i tak nie sądziłam, że tyle tego jakże 'przyjemnego' i 'przejrzystego' dialogu uda mi się przeczytać. Smacznego.

PARMENIDES - PLATON - STRESZCZENIE

Kefalos poprosił Adejmanta aby zaprowadził go do Antyfona, który od Pytodora słyszał rozmowy, jakie prowadził Zenon z Elei z Parmenidesem i Sokratesem. Chciał posłuchać o ich rozmowach, więc tak zrobili. Zastali Antyfona w domu, jak dawał kowalowi jakąś uzdę do naprawy. Po początkowym ociąganiu się (Antyfon narzekał, że to długa historia więc prawdopodobnie mu się nie chciało tego wszystkiego streszczać;), zaczął w końcu swoją historię:
Pytodoros mówił mu, że raz na wielkie Panateje przyjechał Zenon (lat ze 40, piękny i przystojny) i Parmenides (lat ze 65, mocno stary i siwy). Sokrates był wtedy bardzo młody (lat z 18) i udał się do domu Zenona, gdzie ten osobiście czytał swoje pismo. Pod koniec czytania wrócił z miasta Parmenides wraz z Arystotelesem, który należał do 30stu tyranów.
Gdy Zenon skończył czytanie swojego pisma, do akcji wkroczył krzepki Sokrates, polemizując z tezami Zenona zawartymi w jego piśmie, mówiąc, że Zenon twierdzi, że jeśli przedmiotów jest wiele, to niemożliwe, aby były zarówno podobne, jak i niepodobne. A więc wynika  z tego, iż podobne nie mogą być niepodobne ani na odwrót, w związku z czym nie może być ich wiele! (No i co Zenonie, jak to wytłumaczysz? xoxo).
Sokrates wnioskuje, że Zenon podając dowody na to, że wielość nie istnieje, nie odkrywa Ameryki, a robi dokładnie to samo co Parmenides w swoich pismach, tyle tylko, że tamten dowodził, że wszystko jest Jedno. Idąc tym rozumowaniem, twierdzi Sokrates, iż widać, że jest coś ponad nasze pojęcie.
Na to Zenon mu odpowiada, że trochę nazbyt serio potraktował jego dzieło, które w swej istocie  miało jedynie stanowić tarczę obronną na zarzuty do dzieła Parmenidesa i zostało napisane przez młodego buntownika, który miał ochotę się pokłócić, aniżeli przez dojrzałego męża.
Ale Sokrates przyjmuje to, co powiedział Zenon i zgadza się z nim, ale pyta się go czy nie sądzi, że istnieje pewna postać podobieństwa sama dla siebie i przeciwna jej, niepodobna do niej, dwie postacie, w których inne rzeczy uczestniczą. Te rzeczy, które uczestniczą w podobieństwie stają się podobne, o tyle, o ile w nim uczestniczą, uczestniczące w niepodobieństwie, stają się niepodobne, zaś uczestniczące w jednym i drugim, stają się podobne i niepodobne zarazem. Nie ma więc nic dziwnego w wykazaniu jedności i wielości zarazem. → Tu Sokrates podaje przykłady: Gdy chce w sobie wykazać wielość to porównuje swoja lewą stronę do prawej strony, a górną część ciała do dolnej, zaś gdy chce w sobie wykazać jedność to zestawia siebie jednego, jako człowieka z sześcioma innymi ludźmi. Można więc wykazać w jednej rzeczy zarówno wielość, jak i jedność, nie określając jednocześnie wielości jako jedności.
W tym momencie Pytodoros zauważył, że zamiast złości na twarzach Zenona i Parmenidesa widnieje radość (szykuje się coś grubszego xo). Parmenides zapytał Sokratesa, czy on sam rozróżnia pewne postacie same, od rzeczy które je mają w sobie. Jak na przykład pewną postać samą w sobie tego, co sprawiedliwe, od sprawiedliwości itp. Sokrates początkowo odpowiada Parmenidesowi, że tak, ale kiedy dochodzi do tak błahych i 'niskich' pojęć jak błoto czy włos, to Sokratesowi zaczyna rzednąć mina. Twierdzi, że często zastanawiał się, czy tego typu rzeczy mogą mieć swoje postacie, ale żeby nie zostać poniekąd wyśmianym i samemu nie popaść w paranoję, stwierdza, że te 'podlejsze' rzeczy, są już takie jakimi je widzimy. Dlatego też zajmuje się jedynie tymi rzeczami, które mają swoje postacie.
Jak można się domyślić, po tej wypowiedzi Parmenides (jedzie równo po Sokratesie;) stwierdza, że dlatego Sokrates plecie takie bzdury, bo jeszcze się go filozofia nie trzyma i zważa na mniemania innych ludzi. Ale mimo tego, zadaje kolejne pytania Sokratesowi (hmm, czyżby był ciekaw odpowiedzi? xo). Chce wiedzieć czy skoro wg Sokratesa postać (pozostając jedną) jest w wielu przedmiotach cała, to czy nie wynika z tego, że ona (postać) będąc czymś jednym i tym samym w licznych przedmiotach oddzielonych od nich, będzie w nich cała tkwiła i w ten sposób będzie oddzielona także od samej siebie. Ale Sokrates mówi, że nie i porównuje ją do dnia, który będąc tym samym, w wielu miejscach jednocześnie pozostaje dniem. Ale Parmenides ciągnie to dalej, podając przykład żagla, który unosi się nad każdym, ale nie jako cały, tylko jako unosząca się nad każdym część żagla. To prowadzi Parmenidesa,do tego że jednak postacie same są podzielne, a więc przedmioty, które w nich uczestniczą, uczestniczą w jej częściach, w związku z czym w każdej rzeczy nie będzie tkwić cała postać, a tylko jej część.
Ale tak przecież wg Sokratesa być nie może, bo przedmioty nie mogą uczestniczyć w postaciach cząstkowo. A więc mamy problem, bo wychodzi na to, że przedmioty nie mogą uczestniczyć w postaciach ani całościowo, ani cząstkowo. Co więcej, Parmenides zarzuca Sokratesowi, że jak widzi wiele przedmiotów wielkich, to mu się wydaje, że jest jakaś jedna i ta sama idea i dlatego sądzi, że to, co wielkie jest czymś Jednym. A przecież patrząc na taką wielkość oczyma duszy, zaraz stwierdzi, że musi istnieć jakaś inna wielkość, wielkości samej i przedmiotów w niej uczestniczących, a dalej jeszcze inna, dzięki której te wszystkie będą mogły być wielkie i tak w nieskończoność.
Niby dobre, ale Sokrates i z tą trudnością sobie poradzi ;) Bo drogi Parmenidesie, a może każda postać, to tak naprawdę myśl o tych rzeczach, która nie może tkwić nigdzie indziej, aniżeli w duszy. Bum! I problem rozwiązany.
Hmm.. (myśli Parmenides), no ale jeśli w ten sposób inne przedmioty uczestniczą w postaciach, to albo myślisz, że każdy przedmiot jest stworzony z myśli, więc wtedy wszystko myśli, albo też istnieją takie myśli, co nie myślą.. LOL.
Ależ nie, odpiera Sokrates. Po prostu te postacie są w naturze jako pierwowzory, a inne przedmioty to ich odwzorowania, które są do nich bardziej podobne. Uczestniczenie polega zatem tylko na pewnym odwzorowaniu.
Wynika więc z tego, że nic nie może być podobne do żadnej postaci lub czegoś innego, bo wtedy poza tą postacią zaraz by się pokazała inna podobna do tamtej, a po niej jeszcze inna i tak w nieskończoność. A zatem przedmioty nie uczestniczą w postaciach swoim do nich podobieństwem, więc należy szukać jakiegoś innego, w którym uczestniczą.
Ale to nie jest jeszcze nawet w połowie największa z trudności na jakie napotykamy, rozprawiając o ideach. Tutaj Parmenides w swoich dłuższych wywodach, kilka z nich podaje. Po pierwsze tylko sama postać wiedzy może poznać rodzaje same, a my skoro nie mamy wiedzy samej, to nie znamy żadnej postaci. Po drugie, skoro tylko bóg potrafi poznać to co u nas, bo posiada wiedzę samą (na to, że bóg ma tę właściwość Parmenides z Sokratesem się zgodzili) to ta wiedza nie może poznawać nas ani tego co u nas i tak samo my nie możemy poznać naszą wiedzą niczego z Boga. Wniosek: Oni dupa, a nie naszymi Panami są, bo jednak nie znają spraw ludzkich. Dochodzi się więc do wielu sprzeczności, na które Sokrates powinien umieć odpowiedzieć chcąc rozprawiać o filozofii. Tak więc Parmenides znowu pojeżdża Sokratesa o zbyt młody wiek na filozofowanie i daje mu wskazówki, które mają mu pomóc się wyćwiczyć w sztuce filozofowania. Mówi, że trzeba to robić tak jak Zenon, odsunąć się od rzeczy widzialnych i tych, które łatwo można uchwycić myślą. Ponadto należy nie tylko patrzeć, czy istnieje to co wynika z jakiegoś przyjętego założenia, ale również brać pod uwagę nieistnienie tego. Czyli gdy np. chcesz mówić o tym, że istnieje wiele przedmiotów, to załóż także, że wiele przedmiotów nie istnieje i rozważaj jedno i drugie. Jeśli zaś chodzi o inne rzeczy, to rozważaj je i w stosunku do siebie samych i w stosunku do czegoś innego.
W tym momencie Sokrates sprytnie odwraca falę krytyki. Dziwi się, czemu Parmenides sam nie pokazał tego, o czym rzekomo poucza Sokratesa. Parmenides używa jakichś tanich wymówek, w stylu: staremu nie zadaje się tego typu pytań. Podobnie tłumaczy się Zenon i zwala odpowiedź na na Parmenidesa, który ostatecznie odpowiada(po tym jak Pytodoros i Arystoteles przyłączają się do prośby o zaprezentowanie metody, o której poucza Sokratesa).
Parmenides wychodzi więc od tego czy istnieje Jedno, czy nie istnieje i co z tego wynika. Prosi najmłodszego (Arystotelesa), aby odpowiadał na pytania zadawane przez Parmenidesa. Parmenides zadaje cały szereg pytań, w których min. od tego, że jedno nie może być wielością, wysnuwa min.  że Jedno nie będzie ani całością ani nie będzie mieć części, ani nie będzie mieć początku, środka i końca (bo wtedy miałoby części, tj. granice, nie będzie więc nieskończone). Dalej, Jedno nie będzie mieć kształtu prostego ani okrągłego, a będąc takim, nie będzie nigdzie, bo nie może być ani w czymś innym, ani w sobie.
Dalej, jeśli Jednego nie ma ani w sobie samym, ani w czymś innym, to nie może poruszać się, w znaczeniu zmiany jakościowej ani kręcić się w miejscu w kółko. Zatem Jedno nie jest także ani w tym samym, ani z sobą samym, ani w czymś innym, więc nie może być czymś różnym, nie może być nacechowane identycznością, tożsamością, istnieć w czasie itp. itd. Tak dochodzi do wniosku, że Jednego nie ma (nie jest Jednym, nie ma nazwy, nie ma ścisłego ujęcia, ani jakiejś wiedzy o tym nie ma, ani mniemania, ani spostrzeżenia).
Ale żeby być pewnym, że się w niczym nie pomylił, Parmenides na nowo wychodzi od założenia, że istnieje Jedno i znowu leci z różnymi następstwami które z tego wynikają. No i zauważa, że żeby Jedno istniało, to nie może nie uczestniczyć w swoim istnieniu itp. itd. Analiza tych samych przesłanek prowadzi go tym razem do innych wniosków.
Parmenides teraz zauważa, że Jedno istnieje (istniało i będzie istnieć), staje się, może mieć coś swego i czegoś dotyczyć, więc może istnieć o nim i wiedza i spostrzeżenie i mniemanie, ma swoją nazwę i swój sens. Dalej Jedno jest i Jednym i mnóstwem i powstaje i ginie, a rozważając rzeczy inne niż Jedno dojdziemy do tego, że muszą one stanowić jedność i całość doskonałą, posiadającą części (bo inne rzeczy muszą uczestniczyć w całości, a posiadają części).
Parmenides określa w ty miejscu także naturę cząstek, z których złożone są rzeczy inne niż Jedno.  Skoro Jedno składa się z części, które są co do części nieokreślone i uczestniczą w określeniu bo o ile wszystkie są co do swojej natury nieokreślone, o tyle  są nacechowane tym samym. Więc o o ile są określone i nieokreślone, o tyle są nacechowane tymi znamionami (które jak widać są sobie przeciwne). Wynika z tego, że rzeczy te muszą być i same do siebie i do siebie nawzajem i podobne i niepodobne, i z sobą identyczne i różne itp. itd. Dalej Jeśli istnieje Jedno to rzeczy od niego różne nie mają niczego innego od tych rzeczy, w czym mogłyby istnieć te rzeczy i Jedno razem. A więc Jedno i inne rzeczy nigdy nie są w tym samym, więc inne rzeczy nie mogą uczestniczyć w tej całości z Jednym. To implikuje, że inne rzeczy nie stanowią także mnogości z Jednym, bo wtedy byłyby częścią całości, czyli ich nie ma (więc nie są też ani podobne ani niepodobne etc. do Jednego, bo nie mogą w jakichś dwóch przeciwieństwach uczestniczyć skoro nie uczestniczą nawet w Jednym → wynika z tego min. także, że zatem nie przysługuje im też żaden ruch).
Czyż nie intrygujące wnioski wysnuwa Parmenides? Ale to jeszcze nie koniec. Te rozważania nasuwają końcowy wniosek, który mówi, że jeśli Jedno istnieje, to jest i wszystkim i niczym, zarówno w stosunku do siebie, jak i w stosunku do innych rzeczy. Co więc wynika z tego, że to cale Jedno to ściema? - pyta Parmenides.
Na początek zastanawia się czy sformułowanie pytania: 'Czy Jedno nie istnieje?' różni się czymś od sformułowania pytania: 'Jeżeli nie istnieje nic, co nie jest Jednym?' itd. itd. 
Generalnie Parmenides w dalszym ciągu gada o tym samym, tyle tylko, że innymi słowami, zaś Platon do końca dialogu krytykuje samego siebie (co jest dziwne, biorąc pod uwagę to, że jest to dialog zaliczany do dialogów późnych), poprzez postać Sokratesa ;)

 Mantis, Filozofia, III rok.

2013-04-15

Powrót do Życiowych Śmieci~

Generalnie myślałam, że już nie będę ruszać tej kategorii, bo po co pisać o pierdołach, gdy jest tyle pięknych tematów, na które mogę pisać posty. Ale czuję potrzebę wytłumaczenia się (moim drogim czytelnikom - och! Jakże jest ich wiele xD) z mojej kilkunastodniowej nieobecności. Otóż mam teraz okres ciężkich stresów związanych z licencjatem (posuwam się do przodu gorzej niż żółw, pomimo całych weekendów spędzanych nad książkami), z leczeniem zębów (nigdy! nigdy więcej leczenia kanałowego! Pieprzę to, wolę zęba wyrwać niż po raz drugi przechodzić katusze, na które nie pomaga nawet Ketonal) i oczywiście z kasą (w tym momencie nie rozumiem, jak bezduszne baby z dziekanatu mogą tak perfidnie, chamsko i żałośnie robić z Ciebie kompletnego debila i wmawiać Ci, że to nie one zgubiły 6 [Powtarzam 6!] podstawowych dokumentów [zbieranych przeze mnie przez 2 nmiesiące!], tylko, że to Ty ich nie dostarczyłaś...). Na dodatek, w międzyczasie, staram się przetłumaczyć kilkadziesiąt stron książki, którą być może uda się wydać, dla kobiety której sam wzrok powoduje u mnie nudności i szczękościsk..
Tak więc przyczyny wyższe zmusiły mnie do poświęcenia im całej uwagi, jaką jestem w stanie na chwilę obecną z siebie wydusić, toteż tłumaczę się i obiecuję poprawę (Ale kiedy? Tego nie wiem).

2013-04-03

Lektor bez Lektora..~

Wieczorem, oglądałam razem z Miśkiem film, który bardzo mnie poruszył. Oczywiście, oglądałam już wiele podobnych filmów, ale ten, 'Lektor' (z Kate Winslet, która z resztą dostała za swoją rolę Oscara), w znaczny sposób wpłynął na sny, które miałam tej nocy. A zaczęło się tak:
Znalazłam się w świecie, który stanowił mieszankę Atlasu Chmur i Avatara. Razem z całą rodziną starałam się przystosować do nowych, panujących w tym miejscu warunków. Była to niby Pandora, ale pokryta śniegiem i uzbrojona w straszliwe, białe stwory, które rozszarpywały swoje ofiary na kawałki (w sumie teraz dochodzę do wniosku, że kojarzyły mi się ze zmutowanymi niedźwiedziami polarnymi z Lostów). Dlatego też musiałam się schować na śniegu, pod białą płachtą, żeby potwory polowały i rozszarpywały kogoś innego. 
Za pierwszym polowaniem mi się udało, ale za drugim mama dała mi mojego braciszka, którego strasznie ciężko było utrzymać, w stu-procentowym milczeniu pod płachtą, podczas polowania potworów. No i (prawdopodobnie przez to, że wyczuły jego strach i wiercenie się) kapnęły się, że jestem z bratem pod płachtą i kiedy już myślałam, że zostanę rozszarpana na strzępy, to one zaniosły mnie do swojej królowej, która powiedziała, że wcale nie chce nas zabić (nie, jasne, a chwilę wcześniej widziałam jak jej potwory rozszarpują inne osoby pod płachtami), tylko chce lekarstwo bo jej lud wymiera, a ona ma migreny.. LOL.
Potem przeniosłam się do jakichś pomieszczeń, całych zielonych (bez kitu, jak bunkry w Lostach, tylko, że całe zarośnięte bluszczem i innymi dzikimi roślinami, które świeciły jak te na Pandorze), w których byli inni ludzie (którzy zdawali się być całkowicie bierni na mój los i w ogóle nie reagowali) i jakieś dzikie czarne, zmutowane pumy, które mnie atakowały. Tym razem byłam pewna, że zginę, ale okazało się, że jak próbowałam odepchnąć (w ostatnich machaniach rękami) pumę, to rzuciłam nią tak, jak plastikowym klockiem o ścianę, na drugą stronę pomieszczenia..
.. Stało się jasne, że zaczęłam mutować, przez wpływ jaki na mnie wywarła biała królowa i zamieniałam się w coś wielkiego i silnego, z tak naprawdę, nie do końca wyjaśnionych przyczyn. Dlatego byłam taka silna i wiedziałam, że i tym razem nie umrę..
.. W tym momencie obudził mnie Misiek i uświadomił mnie, że budziki mi znowu nie zadzwoniły i zaspaliśmy. To był tylko poczatek późniejszych porażek dnia, bo okazało się, że mój telefon w nocy wyzionął ducha i na dobre zakończył swój żywot Majkowego Telefonu. Beatka Miśka też się zbuntowała i pod eskortą holowniczą wylądowała w warsztacie. Co więcej jeden z moich wykładowców dał mi do zrozumienia, że bez makijażu nie powinnam pokazywać się ludziom, a na koniec (Ja i Misiek) kompletnie popsuliśmy sobie nawzajem humory, naszym zdegustowaniem  dzisiejszymi wydarzeniami.
W woli wyjaśnienia tytułu: 
Jak pewnie zdążyliście zauważyć, w moim śnie ani razu nie pojawiło się odniesienie do owego 'Lektora', o którym tyle jęczałam na początku moich bazgrołów. Budząc się, jednak, mimo braku jednoznacznie widocznych przesłanek, czułam, że cały ten mój porąbany sen, to wynik nieszczęśliwie zakończonej miłości, jaką widziałam (i przeżywałam!) oglądając ten film.